Słowackie pokazy SIAF na lotnisku Sliac to mała ale niedoceniona impreza. Widać to było w tym roku po frekwencji “w kukurydzy”. Na olbrzymim polu pod płotem od strony zachodniej było łącznie ze mną około 15 osób. Ale zacznijmy od początku. Do ostatniej chwili tak naprawdę nie wiedzieliśmy czy ktoś od nas pojawi się na słowackiej imprezie. W ostatnim momencie (dziękuję Facebooku) udało mi się załatwić transport z Krakowa na piątkowe treningi. W wesołym towarzystwie Pawła i Kasi dotarliśmy do Sliac koło godziny 10. Szybkie przebieranie, plecak i namiot na plecy i ruszyliśmy w kierunku ogrodzenia lotniska. W tym roku pole było nie skoszone a gęsta roślinność na ścieżce wzdłuż płotu raczej sprawy nie ułatwiała. Zaraz po przyjeździe na miejsce, zostaliśmy “powitani” przez lądującą polską ekipę, czyli samolot Casa oraz dwa Su-22. Po 20 minutach znaleźliśmy się mniej więcej w okolicach środka linii pokazu. Na polu pustka – kilka osób fociło z wału po drugiej stronie pola. Jako że ja zostawałem w tym miejscu na noc, to żeby nie tracić czasu rozbiłem swój mobilny dom. Teraz już można było skupić się na fotografowaniu z tej jakże przyjemnej miejscówki. Dla przypomnienia w zeszłym roku również odwiedziliśmy Sliac, tyle że staliśmy przy samym ogrodzeniu. Tegoroczne miejsce wydawało się być znacznie lepsze i porównywalne warunkami do Skaryszewskiej. Oczywiście nie mogliśmy zapomnieć o statywie z rejestratorem dźwięku. Stanął na środku pola, tam gdzie nikt nie będzie mu przeszkadzał. A propos rejestrowania dźwięków to dla niektórych to znak rozpoznawczy Smokeon! – dyktafon w polu :) Ale miło było usłyszeć z ust Marcina z EPKK Spotters, że lubi sobie posłuchać nagrań podczas obrabiania fotek.
Wracając do pokazów – piątkowy trening rozpoczął (pomijając przeloty Mi-17) samolot Alca. Potem w powietrzu zaprezentował się “mistrz szybkiej ucieczki”, czyli austriacki Typhoon. Zaskoczenia nie było – pokręcił 3 minuty i starym zwyczajem oddalił się na drugie śniadanie. Czas leciał szybko, umilany dopalaczami MiG-a i Gripena. Po nich w niebo wzbił się hiszpański zespół Patrulla Aguila na 7 maszynach szkolnych Casa C-101. Trening potraktowali raczej jako zapoznanie się z okolicą lotniska, sądząc po dużej ilości płaskich nawrotów w strefie pokazowej. Po cichutkich silniczkach Casa, przyszedł czas na coś głośniejszego – para polskich SU-22. Dali standardowy pokaz – kilka wspólnych przelotów w różnych konfiguracjach skrzydeł, mijanka i lądowanie. Polska szachownica jednak z nieba jeszcze nie zniknęła bo po suczkach przyszedł czas na Lima. Lubię ten samolot gdyż lataja nisko w strefie pokazu :) tym razem nie było inaczej – Limek prezentował się bardzo dobrze przed naszymi obiektywami. Po Limie powietrze zadrżało od dwóch potężnych silników gości z Ukrainy – Su-27 i ich jakże majestatyczny pokaz pilotażu. Program bardzo podobny jak w Radomiu i tutaj również niestety nie było flar. Treningi powoli zbliżały się do końca. Dwie ostatnie maszyny to szwedzki Gripen oraz Holenderski F-16. Na obu miło było popatrzeć gdyż latali nad naszym polem niziutko, często krążąc wokół namiotu w zasadzie. Zdziwił nas fakt, że “Pomarańcza” nie strzelała flar – czyżby po incydencie z Radomia dostał bana na ten element :)?? Wraz z ostatnim podmuchem gorącego powietrza z rury “Efki” zakończyły się treningi. Paweł i Kasia jeszcze troszkę posiedzieli w polu ale nie dałem się namówić na ich sugestie by jechać na oficjalny camping SIAF :) Wolałem dospać rano, obudzić się i być od razu w centrum akcji. Żal tylko tej flaszki weselnej, ale jak wiadomo człowiek nie wielbłąd i nawet bez lustra sobie poradzi ;)
W sobotni poranek miałem chyba najlepszą pobudkę jaką mogłem sobie wymarzyć – rasowy dźwięk silnika Merlina nie mógł kojarzyć się z niczym innym jak tylko ze Spitem! Musiał już chwilę latać bo jak się wygramoliłem ze swojej “samotni” to Spit właśnie postanowił siadać na pasie. Nie tracąc czasu rozłożyłem sprzęt, wystawiłem rejestrator na środek pola w okolicach linii pokazu i z dala od ludzi. Tak, ludzie też tu byli – cała czternastka, która zapewne była też tutaj wczoraj. Zajęli zresztą te same miejscówki po drugiej stronie pola w okolicach wału, więc nie było ryzyka że nagra się kłapanie luster czy ich rozmowy. Skoro to czeskie pokazy to pierwszą rurą musiała być Alca – i tak też właśnie się stało. Po nim miał latać Typhoon jednak tym razem zdaje się że nasz Austriak albo zaspał albo śniadanie mu się przeciągnęło, gdyż w powietrzu zaczęły latać maszyny w żadnej mierze nie przypominające “Jurka” – Fokker e.III i Sopwith Strutter symulujące walkę z czasów I wojny światowej. W tym punkcie miejscówka po drugiej stronie pola miała tą przewagę, że Fokker zszedł tam tam dosłownie na wyciągnięcie ręki. Kiedy drewniano-płócienne maszyny siadły, niebo nad Sliac należało to innej historycznej konstrukcji – Lim-2 Bis. Po nim wystąpił MiG-29, którego tak brakowało na tegorocznych pokazach, a następnie jedna z moich ulubionych maszyn – F4U Corsair ze stajni Red Bulla. Jego zadziorna sylwetka, mocne granatowe malowanie i piękny gang silnika zawsze robią wrażenie. W stosunku do treningu, w sobotę działo się dużo więcej. Doszły m.in pokazy Mi-24 siejącego swój pomarańczowy dym w kukurydzy, zespołu na szybowcach – Ocovski Bacovia, pokaz Martina Sonki na Extra -300 czy Blackhawka. Zoltan Veres również pięknie kosił zboże końcówką skrzydła i musiał siać niezły popłoch na pobliskiej autostradzie kiedy zszedł parę metrów nad nią :)Patrulla Aguila dała znacznie ciekawszą wiązankę niż dzień wcześniej. Może Hiszpanie nie latają jakoś specjalnie rewelacyjnie w stosunku do tych najlepszych zespołów ale z mojej perspektywy pokaz był całkiem fajny, bo w zasadzie cały czas miałem samoloty nad głową, co powodowało że niejednokrotnie nie mieściły się w kadrze. To czego jeszcze nie było w piątek, to dwie maszyny z II wojny światowej – wspomniany Spitfire Mk.XVI oraz P-51 Mustang.Z Mustangiem jest o tyle dziwna sprawa, że nie przyleciał on z kraju gdzie tradycyjnie historyczne maszyny są codziennością, a był pilotowany przez Czecha – Martina Nepovim i występował jako maszyna z Czech. Czyżby nasi sąsiedzi zakupili sobie tą piękną maszynę? Z sobotnich ciekawostek należy jeszcze dodać, że tym razem Holender latał nawet nie tyle bez flar co i bez swojego podstawowego pomarańczowego samolotu :) W ruch poszedł jego zapas- czyli standardowo malowany wojskowy F-16 J-540. Wydaje mi się że w pokazie widzę go po raz pierwszy, ale mogę się mylić. Pewnym zaskoczeniem mógł być również włoski zespół Pioneer Team latający na małych samolocikach Pioneer 300 i Pioneer 330. Zespół jest szkolony przez byłego członka Frecce Tricolori, a powstał w roku 2005. Przyznam szczerze, że kompletnie zaskoczyła mnie w ich wiązance salwa flar w finale. Niestety nie spodziewałem się tego i aparat leżał wtedy obok, a ja składałem swój namiot gdyż pokazy dobiegały końca a musiałem się przedostać na drugą stronę lotniska do moich współtowarzyszy, którzy mnie tu przywieźli. Finał SIAF należał do samolotów Su-27, jak-3 i szwedzkiego Gripena. Niestety pogoda już powoli zaczynała się psuć i dziury w chmurach były co raz rzadsze, w rezultacie zdjęcia nie wychodziły już tak ciekawie, toteż zaraz po Gripenie mogłem się zebrać i pomaszerować do reszty ekipy. Nad lotnisko nadciągnęły ciemniejsze chmury i w kierunku Krakowa wyjeżdżaliśmy już w deszczu, ale za to z bananem na twarzy bo SIAF 2013 to była bardzo udana impreza. Za rok meldujemy się tam ponownie mam nadzieję że większą ekipą :)
[box type=”note”]Zobacz galerię zdjęć ze SIAF 2013[/box]