Wreszcie doczekaliśmy się otwarcia naszego sezonu pokazowego. Z racji odwołania Małopolskiego Pikniku rozpoczęliśmy go z lekkim opóźnieniem – od mocnego uderzenia na Airpower 2011 w Austriackim Zeltweg. Jechaliśmy tam z dużymi nadziejami bazując na relacjach z poprzedniej edycji. Niestety dość późno zabraliśmy się za rezerwację miejsca do spania i finalnie wylądowaliśmy na campingu w Maria Lankowitz oddalonym o 40 km na południe od lotniska. Droga długa, jednak jej poprowadzenie przez pasmo górskie wynagradzało wczesne pobudki ;) Ostre zjazdy, ostre podjazdy, kilka serpentyn i fantastyczna panorama Zeltweg. W piątek zameldowaliśmy się na lotnisku o godzinie 7.30 i zajęliśmy miejsce przy końcówce pasa od strony zachodniej. Miejsce całkiem niezłe, ze względu na możliwość panoramowania samolotów w powietrzu i na tle gór. Patrząc jednak po efektach jeszcze troszkę muszę się w tym podszkolić :) Pogoda jak na górską miejscowość przystało bardzo zmienna – czasem słońce, czasem deszcz, a do tego od czasu do czasu silny wiatr schodzący z gór od strony północnej. W pierwszy dzień słonce wychodziło co kilkanaście minut na krótką chwilę, więc niestety większość zdjęć z tego dnia ma dosyć jednolite szare tło.
Sobota za to wynagrodziła nam niedostatki dnia poprzedniego, choć na początku nie wyglądało to najlepiej – nad górami zalegała dość gęsta pokrywa chmur, która jednak w szybkim tempie zaczęła znikać w okolicach południa. Generalnie na pogodę nie ma co narzekać, gdyż podobno w Zeltweg zwykle jeden dzień podczas Aipower jest deszczowy, a w tym roku udało się bez ulewy :)
Koniec o pogodzie – teraz coś o samych pokazach. Impreza świetnie zorganizowana – punkt 9.00 start i zero dziur między poszczególnymi występami – jedna maszyna ląduje, inna startuje. Nawet nie ma czasu skoczyć do Toi Toi Spotter Stage :) tym bardziej że latało sporo ostrego sprzętu bez przeplatania często nudnym pokazem aeroklubowym.
Dzień pokazowy rozpoczynał się od przelotu austriackiego Typhoona, po nim zaś prezentowały się m.in. piękny DC-6 z floty Red Bulla, szkolne Pilatusy, Pipery, Texan, microjet znany z filmu o Bondzie – BD-5J oraz Hannes Arch wyczyniający cuda na samolocie Edge 540. Następnie latały śmigłowce Alouette (5 maszyn z dymami) oraz Agusta A109. Ostre latanie otwierał belg na pokazowym F-16. Zaprezentował dość dynamiczną wiązankę, szkoda tylko że nie było słonecznej pogody, gdyż samolot jest malowany w dość ciemne barwy przez co na zdjęciach jest raczej płaską, zacienioną plamą. Ale przynajmniej miło było posłuchać pięknego dźwięku dopalacza :)
Po Belgu dano odpocząć uszom publiki i w powietrze wzbił się Messerschmitt Bf-109, jednak ten egzemplarz nie ma oryginalnego silnika i brakowało troszkę gangu rasowego myśliwca z II wojny światowej. Sam pokaz króciutki – kilka nawrotek przed publiką. Po “109” w powietrze wzbiła sie maszyna, którą na pokazach widzieliśmy po raz pierwszy – Me-262 Schwalbe – pierwszy samolot odrzutowy z 1944 roku. Aż trudno uwierzyć, że ta zwrotna maszyna pochodzi z przed blisko 70 lat! W części historycznej wzbił się w powietrze jeszcze samolot Hawker Hunter (w pięknym malowaniu tygrysim). Po Hunterze niebo przecinali reprezentanci lotnictwa Czech – śmigłowiec Mi-24 oraz L-159 Alca. Czesi już na przyzwyczaili do najwyższego poziomu swoich pokazów i tym razem nie było inaczej. Jak sam nie przepadam specjalnie za pokazami śmigłowcowymi, tak potęga Mi-24 zawsze powoduje że jednak chce się podnieść aparat :)
Po czechach przyszła kolej na jedynego reprezentanta naszego kraju (nie licząc statyki gdzie stał MiG-29) – samolot MiG-15 a w zasadzie to Lim-2 należący do Fundacji Polskie Orły. Sobotni pokaz polaka można zaliczyć do udanych – dynamicznie, niskie (w stosunku do reszty) przeloty, ogólnie na plus. Niedzielny już taki niestety nie był – w pewnym momencie wyglądało jakby pilot stracił panowanie nad samolotem i zszedł na około 15 – 20 metrów nad ziemią w okolicach stanowiska spotterów po połnocno-zachodniej stronie lotniska. Myślę, że nie jednemu serce wtedy mocniej zabiło bo katastrofa wisiała na włosku. Na szczęście skończyło się dobrze. Kiedy nasz Lim przekołowywał wzdłuż publicznosci, powietrze nad naszymi głowami zaczęło zapełniać się pięknymi sylwetkami samolotów F-5 z zespołu Turkish Stars. Jak dla mnie to zespół, który poczynił największe postępy w ostatnich latach. Jakieś 3 lata temu był to taki sobie zespolik, a teraz na nich się czeka. No i do tego ten niepowtarzalny komentarz. Turcy latają świetnie, utrzymują dystanse, nie gubią się i do tego robią szybkie przegrupowania. Program pokazu podobny do tego z zeszłego roku, jednak można na nich patrzeć w nieskończoność – i tak się nie znudzi. Podobnie zresztą jest z zespołem Patrouille de Suisse latającym również na F-5. W Zeltweg dali bardzo przyzwoity pokaz zakończony atrakcyjnym rozejściem z flarami (nowość w tym roku). Z zespołów rozczarował za to Royal Saudi Hawks na samolotach Hawk. W sobotę mieli zderzenie z ptakiem i przerwano im pokaz po kilku przelotach grupowych, w niedzielę pokaz się odbył już w pełnym wymiarze jednak był on mało dynamiczny, średnio precyzyjny a do tego ze sporymi dziurami w programie na przekonfigurowania szyków. Nie było tej płynności w lataniu jaką znamy z kilku inych zespołów. Ale mały plusik na zachetę – może się okaże że za kilka lat będzie ich można nazwać “Green Arrows” ;) Warto dodać że pokaz w Zeltweg był pierwszym ich występem w Europie.
Kolejnym “nowicjuszem pokazowym” był austriak na Eurofighter Typhoon. I tutaj duży plusik – pilot zademonstrował bardzo dynamiczny pokaz wyciskając ze swojego “Jurka” ile się da – zaryzykuję twierdzenie, że jego pokaz spokojnie można porównać do występów włoskiego pilota na Typhoonie. Mam nadzieję że kalendarz pokazów na których austriak się zaprezentuje nie ograniczy się jedynie do Airpower. Nie rozczarował również Breitling Team – dali świetny, precyzyjny pokaz swoich możliwości na pięknie wymalowanych samolotach czeskiej produkcji – L-39 Albatros.
Spore zainteresowanie wzbudzała również prezentacja zabytkowych maszyn ze stajni Red Bulla – B-25 Mitchel, P-38 Lightning, F4U-4 Corsair, Fokker DR-1 oraz DC-6. Szkoda tylko, że zarówno w sobotę jak i w niedzielę zaszło w tym momencie słońce i nie było widać odblasków na idealnie wypolerowanym poszyciu Mitchela i Lighninga.
Po rasowym gangu nastała chwila ciszy bo za chwilę powietrze przeszył nie mniej rasowy huk dopalacza – na progu zameldował się holenderski F-16 pilotowany, jak w roku poprzednim, przez Hiteca. I tu małe rozczarowanie – ulubieniec mojej żony latał jakoś tak płasko, nudnie z lewej na prawą stronę lotniska. Jedyne urozmaicenie to kilka flar. W porównaniu z rokiem poprzednim na minus, nie mówiąc o tym co wyprawiał na “pomarańczy” Sheik…Dla odmiany miłym akcentem był chorwacki zespół Krila Oluje który widać że dużo ćwiczył. Urozmaiceniem pokazów w locie miał być symulowany atak na lotnisko z wykorzystaniem śmigłowców (20 maszyn przeróżnych typów), desantu, sił specjalnych oraz samolotu Hercules. W sobotę wszystko zaczęło się bardzo fajnie – kawalakada 20 śmigłowców robi wrażenie, jednak przy desancie z Herculesa doszło do wypadku – dwóch skoczków połamało nogi po tym, jak jeden siadł na czaszy drugiego. Niedzielny nalot odbył się już bez desantu z powietrza.
Pokazy powoli zmierzały do końca – jeszcze szwajcar na F/A-18 Hornet oraz wielki finał w wykonaniu fenomenalnych Frecce Tricolori. Nie wiem czy w lataniu zespołowym można osiągnąć coś więcej – precyzja i dynamika latania nie ma sobie równych. Po raz pierwszy chyba od wypadku w Rammstein zespół pokazał przecięcia prostopadłe. Oj, serce przy tym zespole bije szybciej :) Na szczęście będziemy mieli jeszcze okazję zobaczyć ich ponownie w Radomiu.
Tak zakończyły się pokazy Airpower w Zeltweg. Było warto przejechać te 1400 kilometrów i spać po 5 godzin dziennie. Zeltweg zapewne wejdzie do stałych pozycji pokazowych w naszym kalendarzu.
Co do sprzętu użytego na te pokazy, to nadal bazuję na szkle canona 70-200 mm, f/4 jednak troszkę brakuje ogniskowej – pas jest na tyle daleko, że optymalnym rozwiązaniem jest 100 – 400.
No i to chyba tyle – na koniec jeszcze dzięki wielkie dla całej ekipy, a szczególnie dla Małżona, który to dzień wcześniej z bólu po zabiegu dentystycznym nie wiedział jak się nazywa a dał radę przejechać “srebrną strzałą” 1410 km :) No i witamy na pokładzie pokazowego debiutanta – Wasiego :) Kolejny wyjazd dopiero w sierpniu – do Radomia, który zapowiada się w tym roku bardzo ciekawie.
[box type=”note”]Zobacz galerię zdjęć z Airpower 2011[/box]